Dzisiejsze czasy przyzwyczaiły nas do lenistwa. Rozkwit produktów opatrzonych magicznym słowem "instant" doskonale obrazuje sytuację. Zaczęło się niewinnie... Zupy, makarony i inne środki spożywcze. Obrót spraw i tempo zmian przyspieszył internet. Obecnie, czego byśmy sobie nie zażyczyli znajdziemy błyskawicznie - instant. Film? Muzyka? Zdjęcia? Podróże? Znajomości? Rozmowy? Seks? Wystarczy jedno kliknięcie myszy...
Za jednym kliknięciem myszy możemy przenieść się w dowolne miejsce na świecie, słuchać dowolnego kawałka, oglądać dowolny film. Ilość informacji, które krążą w sieci jest nie do opisania i nie do ogarnięcia dla zwykłego śmiertelnika. Każdy znajdzie tutaj to czego szuka - jeśli nie, to znaczy, że robi to źle. Niestety, często też trafiamy na informacje niewartościowe, śmieci, które tylko brużdżą w naszej głowie. Odpady, które powinny zostać zutylizowane, zaginąć w internetowej otchłani, opaść na dno wirtualnego śmietniska.
Niestety, sytuacja jest zupełnie odwrotna. Zamiast popaść w zapomnienie, wszelkie śmieci wypływają na powierzchnie niczym ropa cieknąca z tonącego tankowca - internetowych recenzji, ich autorów, blogów (tak, to trochę sranie do własnego gniazda). Najgorsze w tym wszystkim jest to, że oni w jednej chwili są tymi, którzy topią w smole niewinne zwierzęta, jak i tymi, którzy w pocie czoła uwijają się by jak najwięcej ich uratować. Doktor Jekyll i pan Hyde muzycznego świata.
Ilość wydawanych płyt, singli, artystów wypływających na szerokie wody jest tak ogromna, że nie sposób się w tym wszystkim połapać. Niestety, ale internet również nam w tym nie pomoże. Posiłkując się recenzjami, opiniami, czytając wszelkiego rodzaju komentarze tylko odbieramy sobie radość słuchania. Odbieramy sobie szansę na poznanie czegoś odmiennego, przekonanie się na własnej skórze, czy dana płyta, utwór, artysta zasłużył na uznanie.
Internetowe recenzje niszczą artystów. Niszczą ich dzieła zanim jeszcze trafią do słuchaczy. Nie ma co się oszukiwać - ceny płyt są wysokie. Nie każdy je kupuje, a jeśli już decydujemy się na zakup, to chcielibyśmy uniknąć rozczarowania. Jedno kliknięcie i czytamy "Jest [Lana Del Rey] wytworem speców od marketingu. Sztuczna, zrobiona, dopasowana do potrzeb rynku"(1). Mnie to odstrasza. A ciebie? Komercja? Kolejna Lejdi Zgaga, odpuszczę sobie!
(Pieprzyć recenzentów! Lana jest zajebista)
Przykładów taki jak ten wyżej w sieci są miliony. Jednym się obrywa, innym wznoszone są pomniki. Jedni stają się gwiazdami, sprzedają miliony płyt, inni nadal grają w garażu a ich utworami cieszy się mama, ciotka i babcia. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że internetowe recenzje nie pozwalają na jedno - nie dają możliwości obrony. Muzyka powinna bronić się sama i się broni. Dobra płyta, dobry utwór zawsze się spodoba. Niestety - opierając się tylko i wyłącznie na recenzjach nie dajemy jej na to szans. Czytając o szmirze po prostu jej nie przesłuchamy. Nie kupimy płyty, nie wciśniemy przycisku play. Chyba, że z przekory...
W momencie kiedy powinniśmy być niczym biała kartka - w trakcie słuchania - jesteśmy już lekko zapisani. Dobrze wiemy czego się spodziewać - gówna, albo zajebistości. I to właśnie dostajemy... Nie ma elementu zaskoczenia, brakuje muzycznych uniesień, wzruszeń, doznań. Wszystko sprowadza się do "mechanicznego" odsłuchania i równie pustego stwierdzenia - "Tak, to jest (tu wstaw swoją odpowiedź)"
Dlatego ja jak ognia wystrzegam się recenzji. Lubię czytać wywiady, opinie o koncertach, muzyczne przemyślenia, ale recenzje omijam szerokim łukiem. Niestety, często jest też tak, że przed nimi po prostu nie da się uciec - i tutaj rozwiązanie pozostaje jedno. Muzyka, o której powiedziane zostało już wszystko, której nie grozi już żaden psi skowyt, złośliwe ujadanie recenzentów. Muzyka, której słucha się dla samej przyjemności płynącej z tej czynności, dla doświadczania każdego dźwięku, muzycznego uniesienia...
Podoba się? Podziel się ze znajomymi!
0 komentarze:
Prześlij komentarz