6.03.2012

Lulu




O tej płycie dowiedziałem się niedawno, kilka miesięcy po premierze. Ot tak... w zwykły, leniwy sobotni poranek natrafiłem na krótki urywek w telewizji, kilkusekundową migawkę. Zaciekawiony zacząłem szukać czegoś więcej. Przecierałem oczy ze zdziwienia, nie mogąc uwierzyć w to, co czytam. Każda kolejna recenzja zrównywała płytę z zerem, a oceny oscylowały w okolicach gówna...



Lou Reed i Metallica

Ten pierwszy - legenda The Velvet Underground, świetny wokalista i kompozytor, ci drudzy - klasa sama w sobie, ojcowie thrash metalu, których nie muszę przedstawiać. Pięciu jeźdźców apokalipsy oznajmiających światu jego rychły koniec, niosących ze sobą ból i cierpienie przepełnionych złością i smutkiem oraz pozostawiających po swoim mrocznym pochodzie chaos i spustoszenie.



Owocem ich pracy jest płyta "Lulu" (Inspirowana dramatem Franka Wedekinda). Jej powstanie można porównać do otwarcia mitycznej Puszki Pandory, bowiem na świat wypełzło całe zło oraz wszelkie nieszczęścia tego świata. Słuchając płyty, można odnieść wrażenie, iż muzycy są całkowicie pochłonięci przez mrok. Ciężkie riffy niczym bicz rwą skórę, a melancholijne, melodeklamowane partie Lou Reed'a działają jak sól sypnięta na świeżą ranę. Wszystko razem sprawia ból - jednak nie jest to zwykły ból. Zwykły ból nie sprawia przyjemności, nie pozwala rozkoszować się każdą sekundą jego trwania. Fetysz.

Można powiedzieć, że cała płyta to wytwór chorego umysłu. Pierwsze wrażenie nie jest najlepsze. Nic tutaj nie współgra, dźwięki ranią uszy, wszystko jest męczące. Schizofreniczny wymysł przerasta tolerancję typowego słuchacza. Takie jest jednak tylko pierwsze wrażenie. Potrzeba chwili, aby wszystko ułożyło się w całość, a to co na początku było męczarnią stało się czymś od czego nie chce się odejść (Słucham już trzeci raz!).

Warto zaznaczyć, że nie jest to kolejna płyta Metallici, na której gościnnie występuje Lou. Krążek nie jest też kolejną płytą Reed'a, któremu akompaniuje Metallica. Nie. I dlatego nie należy patrzeć na nią przez pryzmat ich twórczości. Choć nie pozbawiona charakterystycznych wpływów, "Lulu" jest artystyczną wariacją, wizją wyłamującą się spod wszelkich schematów. Pokuszę się tutaj o śmiałe stwierdzenie, iż jest to kolejny etap na drodze do muzycznego spełnienia twórców. Wbrew wszelkim zasadom, wbrew ustalonemu porządkowi stworzono krążek, który z góry stawiany był na straconej pozycji. Nie każdy bowiem jest w stanie wytrwać prawie 80 minut, które z czasem zapętlają się w wieczność...


Na zakończenie chciałbym wrócić do tych wszystkich internetowych recenzji. To co kłuło mnie w oczy, to doszukiwanie się podobieństw. " 'Brandenburg Gate' brzmi jak 'Knockin' on Heaven's Door', 'The View' jak Black Sabbath...". Słuchając płyty pierwszy raz nie zauważyłem podobieństwa. Dopiero kiedy skupiłem się na sugestiach zacząłem dostrzegać to, że faktycznie brzmią podobnie. Dlatego długo zastanawiałem się czy o tym napisać. Nie lubię niczego sugerować, staram się podchodzić do muzyki jak najbardziej obiektywnie (subiektywnie wybieram to do czego w ogóle zasiadam) i stąd dziwi mnie to, że w sieci, właściwie w każdej recenzji przewija się to nieszczęsne porównanie. Porównanie, które ktoś gdzieś rzucił, a reszta powieliła jako "ciekawostkę" w swoich pracach... Ale to taka mała dygresja... 

Dla tych, którzy zdecydowali się bliżej zapoznać z "Lulu" mała niespodzianka od twórców!
Całą płytę możecie odsłuchać całkowicie legalnie i darmowo TUTAJ


Podoba się? Podziel się ze znajomymi!

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | Enterprise Project Management